Część 3

2012-08-14 14:30

 

      ROZDZIAŁ 2

 

            W sobotę wstałem wyjątkowo wcześnie. Była godzina siódma rano i aż zdziwiłem się, że nie chce mi się spać. Wszystko to było skutkiem wczorajszego wydarzenia. Leżałem jeszcze przez jakiś czas i wspominałem wczorajszą rozmowę z Katie. Na pewno będzie na dzisiejszych urodzinach u dziewczyny Jacoba. Nie chciałem sobie robić żadnej nadziei, ale chyba jej się podobałem. Oglądała mnie jak grałem w piłkę, i była pod wrażeniem mojej gry. To dodawało mi skrzydeł do dalszego działania i nie miałem zamiaru się poddawać.       Obróciłem się na bok i spojrzałem na niebo przez okno. Dopiero, co robiło się jasno. Przez liście drzew do pokoju wpadały małe promyki czerwonego światła. Usiadłem na łóżku zbyt gwałtownie i przed oczami pojawiły mi się białe punkty, a w głowie mi zawirowało. Od razu przypomniały mi się stare czasy, kiedy z kolegami robiliśmy tak zwane „Duszki”. Bardzo łatwo zrobić takiego duszka, a efekt jest niesamowity. Na początek najlepiej wypić piwo albo dwa. Następnie kucamy i bierzemy dwadzieścia - trzydzieści bardzo głębokich wdechów. Pod koniec szybko wstajemy i próbujemy nadmuchać swojego kciuka. Skutek tego jest taki, że padamy nieprzytomni na podłogę i budzimy się po paru sekundach sądząc, że nadal stoimy na nogach. Kiedyś Jacob zapewniał mnie i innych, że kiedy tak leżał nieprzytomny to śnił, że stoi w kolejce w jakimś sklepie spożywczym a facet przed nim kupował sok pomarańczowy. Zaśmiałem się z tego wspomnienia pod nosem. Z kolei George pobił nas wszystkich, ponieważ leżał on nieprzytomny prawie minutę a to już naprawdę długo. Postanowiliśmy tak więcej nie robić, bo jednak było to dosyć niebezpieczne.

            Spojrzałem, co dzieje się na podwórku. Nie było tam nic interesującego. Ulice jeszcze były puste, miasto dopiero się budziło. Na wjeździe stało auto ojca i przez chwilę pomyślałem, że jednak nie pojechał. Po sekundzie dotarło do mnie jak mówił, że zamówi taksówkę i nią pojedzie na lotnisko. Obok samochodu stał rower Kariny. Nidy w weekend nie budziła mnie wcześniej niż o dwunastej. Dobrze wiedziała, że kiedy mam wolne to lubię sobie pospać. Spać już jednak nie mogłem, więc nie pozostało mi nic innego jak wstać.            Odczekałem parę sekund aż mroczki z przed oczu znikną i wstałem na równe nogi. Od kiedy uczę się samoobrony a ściślej mówiąc Aikido, zawsze rano przed wykonaniem czegokolwiek rozciągam się przez 30 minut. To pozwala mi być

w codziennej formie. Na treningi chodzę, co drugi dzień. Dzisiaj zajęcia miałem o godzinie piętnastej. Po skończonych ćwiczeniach powędrowałem do łazienki. Wychodząc z pokoju usłyszałem krzątaninę Kariny. Miała za zadanie tylko przygotować mi obiad, który sam później sobie odgrzeję, i mogła iść do domu.

            Wziąłem prysznic, wysuszyłem włosy, umyłem zęby i wróciłem do sypialni żeby się ubrać. Od razu na progu poczułem jak strasznie duszno mam w pokoju. Szybko pootwierałem wszystkie okna i do pomieszczenia zaczęło napływać świeże i chłodne powietrze. Ubrałem się w pośpiechu, bo pomału zaczynałem odczuwać głód.

            Schodząc na dół usłyszałem włączone radio. To Karina słuchała porannych wiadomości. Jak zwykle rozmawiano o dużej przestępczości, prezydencie, który pojechał na spotkanie do Brukseli, pogodzie i innych sprawach, które były dla mnie mało istotne. W kuchni przywitał mnie miły zapach naleśników. Umierałem z głodu.

- Ratuje mi pani życie tymi naleśnikami. Padam z głodu! – Powiedziałem do służącej, która przygotowała dla mnie pierwszą porcję

- Witaj kochanieńki. Z czym masz ochotę je zjeść? – Zapytała mnie z uśmiechem na twarzy.

- Może być drzem wiśniowy – odpowiedziałem odwzajemniając uśmiech. Zauważyła mój dobry humor.

- Na obiad przygotowałam ci Spaghetti. Twoje ulubione. – Powiadomiła mnie wyjmując dżem z lodówki i podając mi go.

- Świetnie. Pani to umie poprawić człowiekowi nastrój.

- Który i tak się ciebie trzyma jak widzę. Z czego się tak cieszysz? – Zapytała widząc, że się śmieję.

- A tak jakoś. Mamy ładny dzień, Tata pozwolił mi iść na urodziny koleżanki… 

- Rozumiem. Dobrze widzieć cię w takim humorze. A co masz zamiar robić przed przyjęciem?

- Teraz myślę, że porobię coś na komputerze. O piętnastej mam zajęcia z Aikido. Później muszę kupić Viktorii jakiś prezent. Jacob mówił, że kwiaty powinny wystarczyć. Właśnie, może pani wie gdzie tutaj blisko jest jakaś fajna kwiaciarnia? – Powiedziałem to wszystko dosyć szybko, bo chciałem zabrać się już do jedzenia. Mój żołądek zaczął trawić już sam siebie.

- Tak znam bardzo miłą kwiaciarnie gdzie codziennie mają świeże kwiaty. Prowadzi ją moja koleżanka. Zaraz napiszę ci adres.

- Dekuee – odpowiedziałem z pełnymi ustami.

            Kiedy jadłem Karina w tym czasie znalazła czystą kartkę, długopis i zapisała mi dokładny adres kwiaciarni. Już miała mi podać karteczkę, kiedy zatrzymała się nad nią pochylona. Myślałem, że cos jej się stało, ale ona wtedy powiedziała:

- Słuchaj a jakie ty kwiaty masz zamiar jej kupić? – Zapytała obserwując mnie uważnie. Przełknąłem szybko to, co miałem w ustach i powiedziałem:

- Myślałem nad różami… czerwonymi oczywiście, albo może tulipany… też czerwone. – Odpowiedziałem dosyć niepewnie. To było dobre pytanie. Jakie kwiaty wybrać?

- Myślę, że tulipany będą dobre. Najlepiej jak kupiłbyś akurat tyle ile ma lat. To było by miłe.

- Więc zrobię tak. Dziękuję za radę.

- Niema sprawy kochany, niema sprawy. – Przez jakiś czas siedzieliśmy cicho słuchając muzyki wydobywającej się z kuchennego radia. Najadłem się do pełna i widząc to Karina zabrała mi talerz z przed nosa i poszła go umyć. Po naleśnikach strasznie zachciało mi się pić, więc wziąłem mleko z lodówki i wypiłem kilka dużych łyków. Niestety służąca to zobaczyła i trzepnęła mnie w ucho.

- Ile razy mam powtarzać żebyś nie pił z kartonu albo butelki, co? – Powiedziała z lekką złością i irytacją w głosie.

- Przepraszam. Strasznie mnie suszyło, nie mogłem się powstrzymać. – Tłumaczyłem się, ale nic to nie dało.

- Później mleko czy jakieś inny napój szybciej się psuje od twojej śliny! Ile razy mam ci to powtarzać?!

- Przecież przeprosiłem. Przygotowała już pani przyjęcie dla swojego syna? – Zmieniłem temat. Na szczęście poskutkowało.

- Wszystko jest już przygotowane. Kiedy mój syn wróci do domu zastanie go miła niespodzianka. - Odpowiedziała zachwycona.

            Resztę poranka spędziliśmy na rozmowie o niespodziance, jaką miała zamiar wyprawić. Po niecałej godzinie rozmowy oznajmiła, że najwyższa pora, aby już poszła i jeszcze raz wszystko sprawdziła. Zostawiła mnie samego w domu. Często zdarzało się, że byłem sam. Nie miałem nic przeciwko. Puszczałem swoją najlepszą muzykę na cały regulator i zazwyczaj w coś grałem na komputerze. Tym razem zrobiłem to samo. Odpaliłem jakąś grę strategiczną i nawet się nie zorientowałem, kiedy na zegarze wybiła godzina czternasta. Musiałem pomału zbierać się na trening. Spakowałem wszystkie potrzebne rzeczy do sportowej torby, wyłączyłem komputer i wyszedłem z domu zamykając drzwi za sobą. Na szczęście nie miałem daleko i mogłem przejść się piechotą. Droga z domu do szkoły samoobrony trwała około trzydziestu minut. Na miejscu spotkałem już Georga, który razem ze mną uczęszczał na te lekcje.

- Siema stary. Jak tam? Przygotowany na dzisiejszą imprezkę? – Zapytał mnie mój przyjaciel na powitanie. Podszedłem do niego podając mu rękę i jednocześnie odpowiadając:

- Cześć. W sumie to nie do końca. Muszę jeszcze kupić Viktorii jakieś kwiaty.

- Ja zafundowałem jej wypad do kina z Jacobem. Nie miałem pojęcia, co chciałaby dostać, więc poprosiłem o radę Jacoba. – Powiedział George wzruszając ramionami.

- W sumie to niezły pomysł. – Przyznałem.

- Chodźmy do szatni, Pewnie już wszyscy są na sali.

            Zgodziłem się z nim i pomaszerowałem za kolegą. W szatni jak zwykle standard - było czuć potem i przepoconymi butami. Rzuciłem torbę na ziemię, wyjąłem z niej strój potrzebny do treningów, przebrałem się najszybciej jak mogłem i dołączyłem do kolegów, którzy już rozciągali się i przygotowywali do zajęć. W grupie było nas dziesięcioro. Nie było u nas żadnej dziewczyny, ponieważ one miały zajęcia osobno. Przystąpiłem do standardowych ćwiczeń rozciągających, kiedy ktoś od tyłu złapał mnie za ramię. W pierwszej kolejności pomyślałem, że ktoś próbuje mnie zaatakować, ale sekundę później poznałem ten dotyk. Odwróciłem się ze spokojem, bo oto przede mną stanął mój mistrz – Aleks Shock. Pochodził z Rosji i przyjechał do Ameryki piętnaście lat temu, aby rozgłaszać i zachęcać ludzi do Aikido. Więcej nie miał zamiaru nam wyjawiać. Mówiono, że uczył go sam Morihei Ueshiba, nigdy nie mówił, u kogo brał lekcje, ale było to bardzo prawdopodobne.

- Dzień dobry mistrzu. – Powiedziałem od razu, kiedy rozpoznałem, że to on za mną stoi.

- Witam cię Dawidzie. Widzę stosujesz się do moich zaleceń. Jesteś znakomicie rozciągnięty. Bardzo mnie to cieszy. Godnie pracujesz na swój czarny pas. – Aleks był człowiekiem bardzo spokojnym i opanowanym. Miał 65 lat i nigdy nie widziałem lepszego nauczyciela od tego typu sztuk walki. Potrafił powalić człowieka na łopatki jednym ruchem ręki i to z tak zawrotną prędkością, że aż po prostu niewiarygodną.

- Dziękuję mistrzu. – Odpowiedziałem. Pół roku temu pan Shock oznajmił, że z końcem roku szkolnego wybierze on pięć osób, które otrzymają czarny pas i tytuł mistrza Aikido. Byłem jednym z tych, którzy mieli wielkie szanse na ten zaszczyt. George niestety nie kwalifikował się, ponieważ trenuje dopiero od roku a to jest zbyt mało.

- Co powiesz na mały sparing? – W jego głosie raczej brzmiało to jak rozkaz a nie jak pytanie lub prośba.

- Dobrze mistrzu – nie miałem wyboru. Musiałem stawić mu czoła.

- Przygotuj się – rozkazał. Nagle w sali zrobiło się kompletnie cicho. Trochę mnie to zdezorientowało, wszyscy teraz zwróceni byli na nas. Ktoś krzyknął „Dawid dasz radę!”. Założyłbym się o wszystko, że to był George.

-Zaczynamy! – Krzyknął.

            Przez kilka sekund okrążaliśmy się nawzajem. Wiedziałem jedno: jak bym go nie zaatakował to i tak mnie odeprze i wykona kontratak. Czekałem na jego pierwszy ruch, który nadszedł bardzo szybko. Shock zrobił krok do przodu i uderzył mnie z ogromną prędkością w głowę. Szczerze mówiąc ucieszyło mnie to, ponieważ zacząłem trzeźwiej myśleć, dostrzegać jego ruchy. Mistrz był bardzo rozluźniony poruszał się z wdziękiem kota, zacząłem go naśladować i czekać na odpowiedni moment. Znów zaatakował tym razem lewą nogą celował w brzuch. Zareagowałem błyskawicznie i odparłem cios obiema rękami odrzucając jego kończynę na bok. W tym momencie dostrzegłem lukę w jego obronie i postanowiłem ją wykorzystać. Kiedy odpychałem jego nogę ciężar ciała przeniósł na tył. Jego ręce znajdowały się z tyłu na ułamek sekundy, ale to wystarczyło, aby zrobić jeden krok do prawej, złapać go za dłoń i powalić. Niestety przeliczyłem się. Łapiąc go za rękę i rzucając na ziemię nie spodziewałem się, że to była podpucha. Mistrz, kiedy upadał pociągnął mnie za sobą. Wylądowałem obok niego i nawet nie zdążyłem się ruszyć, kiedy przycisnął mnie do ziemi.

- Jeszcze wiele przed tobą, ćwicz dalej a staniesz się jednym z lepszych. – Mówiąc to pomógł mi wstać. – Dobierzcie się w pary i spróbujcie pokonać przeciwnika. Wykorzystajcie wszystko, co do tej pory umiecie. Dzisiaj nie nauczę was niczego nowego. Tą lekcję uznajcie, jako powtórzenie umiejętności. – Zwrócił się do reszty.

            Wszyscy dobraliśmy się w pary, ja byłem razem z Georg’em i zaczęliśmy walczyć. Mojego przyjaciela nie było trudno pokonać. Byłem bardziej doświadczony, szybszy i sprawniejszy. Po paru ciosach zaczął się denerwować nie mogąc mnie dosięgnąć. Najgorsze, co może być to nerwy w trakcie walki. Należy oczyścić swój umysł ze wszystkich negatywnych emocji.

            Lekcja trwała jeszcze godzinę. W końcu zmęczeni, mokrzy od potu poszliśmy się umyć i przebrać. Pakując rzeczy do torby zauważyłem coś białego na dnie. To był list a na nim napisane było „Dawid”. Zdziwiło mnie to. Dlaczego ktoś do mnie napisał? I przekazał wiadomość w taki sposób? Odwróciłem kopertę chcąc ją otworzyć, ale z drugiej strony także coś było napisane: „Odczytaj, kiedy będziesz sam”. Spojrzałem po kolegach w szatni, nikt nie zwracał na mnie uwagi. Schowałem list do torby.

             Kiedy wychodziłem z budynku była siedemnasta. Miałem dwie godziny na to żeby kupić kwiaty i przyzwoicie się ubrać.

- No to widzimy się za parę godzin – George poklepał mnie w ramię i odszedł. Skinąłem mu tylko głową, że zrozumiałem i skierowałem się do sklepu z kwiatami. Noc zapowiadała się na ciepłą, na niebie nie było ani jednej chmurki, wiał ciepły zachodni wiatr. Do kwiaciarni trafiłem bardzo prosto, ponieważ po drodze były strzałki jak się kierować, więc kartka Kariny się nie przydała. Przez okna zauważyłem, że w środku panuje kolejka, a czas mnie gonił. Wszedłem do środka. Sklep był bardzo przytulny, dookoła na szafkach, półkach stało pełno kwiatów różnych gatunków i barw. W pomieszczeniu unosił się piękny, słodki zapach róż. Przede mną stały dwie osoby, kobieta i mężczyzna, wybierając jakąś gotową wiązankę. Sam zacząłem rozglądać się za tulipanami i po chwili je dostrzegłem. Było ich pełno, stały w różnych kolorach jedne piękniejsze od drugich. 

            Para, która stała obok mnie rozmyśliła się i wyszła. Przyszła kolej na mnie.

- Dobry wieczór. W czym mogę służyć? – Zapytała mnie kwiaciarka.

- Dobry wieczór. Poproszę siedemnaście czerwonych tulipanów. Niech pani wybierze jak najładniejsze.

-, Na jaką to okazję? Muszę wiedzieć jak je ułożyć. – Zapytała.

- Idę na urodziny do koleżanki.

            Sprzedawczyni wybrała najlepsze kwiaty i zabrała się do pracy. Przyglądałem jej się z zainteresowaniem, kiedy układała bukiet. Widać było pasję i radość, jaką jej to sprawia. Zapewne bardzo kochała kwiaty i pracę przy nich. Moja mama też kochała kwiaty. W jej lepsze dni przesiadywaliśmy większość dnia w ogrodzie opiekując się kwiatami. Sprawiało jej to tyle radości. Zupełnie jak tej kobiecie.

- No. Skończone. Jak się panu podoba? – Wyrwałem się ze swoich zamyśleń, i spojrzałem na jej dzieło. Bukiet był świetny, profesjonalnie wykonany. Siedemnaście czerwonych tulipanów, każdy idealnych proporcji. Związane były jasnoniebieską wstążką.

- Pięknie, bardzo mi się podoba. Ile płacę?

            Wychodząc ze sklepu jeszcze raz podziękowałem za kwiaty. W drodze do domu zacząłem się zastanawiać jak się ubiorę. Dawno nigdzie nie wychodziłem i straciłem wprawę.

Droga powrotna zajęła mi chwilę. Stanąłem przed domem i otworzyłem drzwi. W kuchni znalazłem wolny wazon, wstawiłem do niego kwiaty. Popędziłem do swojego pokoju. Musiałem szybko się przebrać, bo do przyjazdu Jacoba zostało tylko dwadzieścia minut. Ubrałem się w jasno-niebieską koszulę w kratkę i ciemne jeansy. Chciałem jeszcze zrobić coś ze swoimi włosami, ale nie było już czasu. Jacob przyjechał trochę wcześniej. Zatrąbił dwa razy i wyszedł z samochodu czekając na mnie. Otworzyłem okno i krzyknąłem, że już schodzę. Po drodze chwyciłem kwiaty i ruszyłem do wyjścia. Kiedy zamykałem drzwi Jacob zawołał:

- Dawaj, dawaj musimy być na czas.

- Idę, idę – Odpowiedziałem – jak ci się podobają? – Zapytałem wskazując na bukiet.

- Niezłe. – Wskakuj i jedziemy.