Część 2

2012-08-12 13:56

 

W Piątek jak każdego dnia wstałem o siódmej rano -oczywiście nie licząc dni wolnych-. Wyłączyłem budzik w telefonie, i jeszcze przez jakiś czas leżałem w łóżku. Od razu po przebudzeniu nie ma szans abym wstał. Dzisiaj miałem tylko 6 lekcji, więc humor mi dopisywał. Do mojego dobrego humoru można także dodać ciekawie zapowiadający się weekend. Wstałem z wielkim trudem. Oczy same się zamykały. Boże! Jak ja nienawidzę tak wcześnie wstawać. Usiadłem na łóżku i zacząłem rozglądać się za ubraniem. Po kolei z podłogi pozbierałem koszulkę, spodnie, bluzę i resztę odzieży. Ubierając się spojrzałem przez okno. Sąsiad kosił trawę. Starszy człowiek, emeryt. Z wyglądu przypomina sympatycznego człowieka. Duży nos, gęste wąsy, szczupły. Na twarzy można zauważyć liczne zmarszczki. Ma spojrzenie silnego człowieka, który w życiu wiele przeszedł. To może być dawny żołnierz. Nigdy nikogo o to nie pytałem. Ale właśnie na takiego wygląda. Chodzi z wyprostowanymi plecami. Jest pewny siebie, chodzi z dumą Amerykanina. Patriota. Siódma rano a on już na nogach i jeździ swoim traktorkiem. Ale co się dziwić. Nudzi się, to jakieś zajęcie trzeba znaleźć. Tylko, dlaczego nie może wstawać o późniejszej porze? Zawsze zleci parę godzin. Uwielbia swoją maszynę, bo ostatnio widziałem jak kupił do niej mała przyczepkę i woził nią piasek z jednego miejsca na drugie. Chyba nigdy nie rozgryzę tego człowieka.

            Jego żona –Pani Nelson- to zupełnie inna bajka. Drobna staruszka. Mimo swojego wieku nadal ma blond włosy, wesołe oczy bez żadnej zmarszczki. Chodzi z dumą swojego męża. Kiedyś była moją niańką. Kiedy Mama była na badaniach w szpitalu, Tata jak zwykle zajęty pracą, przychodziła i zajmowała się mną. Lubi dzieci, swoje już dawno wychowała, więc z miłą chęcią przyjęła posadę opiekunki. Zna wiele ciekawych historii. Opowiadała mi zawsze jedną przed snem. Była zupełnym przeciwieństwem swojego męża. On zamknięty na świat, Ona otwarta na wszystko, zabawna i towarzyska.

            Ubrany, wyszedłem z pokoju i powędrowałem do toalety, która znajdowała się na drugim końcu korytarza. Kiedy przechodziłem obok schodów słyszałem głos taty dobiegający z kuchni. Wydaje mi się, że rozmawiał przez telefon, bo o takich sprawach ze służącą nigdy nie rozmawiał:

- Tak powinno się udać… Na dzisiaj wszystko przygotowałem, wyjeżdżam wieczorem… Do zobaczenia. Aha i słuchaj Jeff weź to, o czym mówiliśmy wcześniej.

            Przystąpiłem do porannych czynności, czyli umyłem zęby, ręce i buzie. Moje włosy znajdowały się w totalnym chaosie. Ułożyłem je najlepiej jak się dało. Wyczyściłem uszy, bo dawno tego nie robiłem i już miałem wychodzić, kiedy spojrzałem na swoje paznokcie. Były dosyć długie, więc je obciąłem.

            Wychodząc z toalety usłyszałem zamykające się drzwi od garażu. Tata już wyszedł do pracy, ja też powoli powinienem się zbierać. Stanąłem w drzwiach od kuchni i rozejrzałem się za służącą. Stała przy kuchennym stole i sprzątała po moim tacie. Nuciła pod nosem, więc miała dobry humor a to ważne, bo kiedy jest zła, za nic w świecie nie można z nią normalnie porozmawiać. Przyglądałem się jej jeszcze przez chwile dopóki mnie nie zobaczyła. Przywitała mnie uśmiechem. Wziąłem głęboki oddech i zacząłem rozmowę:

- Dzień dobry! Widzę, że humor pani dopisuje.

- Witaj kochany. A tak mam powody do radości. – Przyznała z uśmiechem. Odkręciła wodę w zlewie i zaczęła myć naczynia.

- Można wiedzieć, z jakiego powodu?

- Ależ oczywiście. Mój syn kończy dziś studia. Jestem z niego taka dumna – To ostatnie zdanie prawie, że wykrzyczała. Rozpromieniła się jeszcze bardziej. Pewnie, dlatego że mogła komuś o tym powiedzieć. Przypuszczam, że mojemu ojcu też o tym mówiła.

- No tak ma pani prawo być dumna. Jakie studia skończył? – Zapytałem siadając do stołu. Oparłem ręce o stół jak bym był bardzo tym zainteresowany.

- Skończył studia medyczne! Chce zostać chirurgiem. Mój synek doktorem! Nie mogę uwierzyć.

- ŁaŁ. Moje gratulacje. Pani syn musi być bardzo zdolny.

- Dziękuje, dziękuje. Co ci podać? Na co masz ochotę? – Zapytała rozpromieniona.

- Hmm. Mogą być płatki owsiane.

- Oczywiście już podaje. O której dziś kończysz? Mogę odebrać cię ze szkoły, jeśli chcesz.

- Nie dziękuję. Może pani iść dzisiaj wcześniej do domu. Powinna pani przygotować jakieś małe przyjęcie na cześć pani syna.

- Tak oczywiście myślałam o tym. To chyba będzie dobry pomysł. Zrobię mu tym miłą niespodziankę. Siedzieliśmy przez chwile w ciszy. Zastanawiałem się czy powiedzieć jej o tym, co się wczoraj stało. Powiem.

– Wczoraj dostałem zaproszenie na urodziny, zaprosiła mnie moja koleżanka ze szkoły. Pierwszy raz w życiu jakaś dziewczyna gdzieś mnie zaprosiła i na szczęście tata mi pozwolił, chociaż myślałem, że szanse będę miał niewielką. Zjawią się tam wszyscy moi znajomi. Victoria kończy 17 lat. Nie wiem czy będzie w ogóle jakiś alkohol, ale ja nie zamierzam dużo pić. Chcę być trzeźwy, bo może nadarzy się okazja do poznania fajnej dziewczyny. Już dawno nigdzie na weekend nie wychodziłem. – Słysząc to Karina westchnęła i powiedziała.

- Ach wy młodzi… tylko imprezy wam w głowie. A szczególnie tobie. Chyba nic nie wywiniesz tym razem prawda młodzieńcze?

- Jasne, że nie. Już nie jestem takim smarkaczem, jakim byłem kiedyś. Pokażę, że można mi ufać.

- No już dobrze. Teraz dokończ śniadanie i zmykaj do szkoły! – nie uwierzyła mi.

- Jasne, zaraz mnie nie będzie.– W pośpiechu dokończyłem śniadanie, pożegnałem się z Kariną, wziąłem plecak i wyszedłem z domu. 

            Droga z domu do metra była szybka i przyjemna, lecz musiałem czekać na drugi pociąg, ponieważ pierwszy był już pełen i nikt by nie wszedł. Z muzyką w uszach było mi wszystko jedno. Czekając oglądałem przeróżne reklamy na telebimie. Od środków czystości, przez karmy dla kotów aż po reklamy nowych filmów. Jeden dosyć mnie zainteresował. Był to kolejny film o Batmanie. Pamiętałem, że Jacob ma zamiar iść z Victorią do kina, więc na pewno polecę mu ten film. Sam bym chętnie poszedł, ale bez towarzystwa nie ma sensu. Co prawda mógłbym pójść z tymi dwoma, ale przecież nie będę im przeszkadzał. Kiedy następne metro nadjechało wsiadłem, jako jeden z pierwszych. Zająłem jakieś wygodne miejsce. Koło mnie usiadł jakiś chłopak z dredami i rozmawiał ze swoim kolegą stojącym obok. Śmierdziało od nich papierosami, i alkoholem. Nieciekawe towarzystwo.

            Na pewnym przystanku weszła dziewczyna, którą widziałem wczoraj, kiedy wracałem z naszej miejscówki. Jaka ona była piękna! Nie mogłem się nadziwić. Figura klepsydry. Wszystko na swoim miejscu. Krew podeszła mi do mózgu. Była o pół głowy mniejsza ode mnie. Miała długie do pasa blond włosy. Długie nogi. Z daleka było widać lekkie rumieńce na twarzy. Nie dostrzegałem koloru oczów, ale na pewno były cudne. Gdzieś już ją widziałem. Jak przez mgłę, to musiało być dawno. Może to koleżanka Viktorii? Ona ma ich pełno. Znów mnie zobaczyła, i uśmiechnęła się. Odwzajemniłem uśmiech nie mogąc uwierzyć, że taka dziewczyna patrzy się właśnie na mnie! Nie miałem odwagi do niej zagadać. Co bym mógł jej powiedzieć? „Cześć, ładny mamy dziś dzień”, albo „Hej, jestem Dawid a ty? Dokąd jedziesz?”. Wydawało mi się to jakieś drętwe. Przed wyjściem na przystanek jeszcze raz na nią zerknąłem. Była ode mnie odwrócona. Trochę się zawiodłem myślałem, że będę mógł jeszcze raz zobaczyć jej twarz.

            Wchodząc po schodach dostrzegłem Jacoba, a obok niego stali Oliver i George. Rozmawiali o czymś zawzięcie. Byłem ciekaw, o czym więc przyspieszyłem i zacząłem skakać, co 3 stopnie. Dostrzegli mnie i zaczęli machać rękoma żebym się pospieszył. Dobiegłem do nich zdyszany. Słońce porządnie grzało, więc na moim czole pojawiły się maleńkie krople potu. Przetarłem je rękawem i zapytałem:

- O czym tak rozmawiacie?

- To chyba oczywiste – odezwał się Jacob. – Rozmawiamy o jutrzejszej imprezie. Co tam słychać?– Zapytał mnie. Przypuszczam, że nie do końca był pewien czy Viktoria mnie zaprosi. Przecież jestem taki nudny. Niedawno podsłuchałem jej paplaninę. Rozmawiała z koleżanką o Jacobie i jakoś tak przypadkiem padło moje imię. Nie moja wina, że jestem, jaki jestem. Strata matki i to przez moją winę poważnie mnie skrzywiła. W oczach dziewczyn nie byłem atrakcyjny, ponieważ byłem nieobecny przez bardzo długi czas. Nieobecny duchem. Chyba czas się trochę zmienić, poprawić, jeżeli dostałem szansę. Spojrzałem na niego, wzrok miał niepewny, ale kiedy się uśmiechnąłem trochę się rozluźnił.

- U mnie w porządku. Zapowiada się ciekawa imprezka.

- Będzie super – powiedzieli Oliver.

- Damy czadu!– Dodał George ciesząc się jak dziecko.

- Wpadnę po ciebie o 19: 30 ok.? Później po imprezie pójdziemy do mnie. Wszystko załatwione. – zwrócił się do mnie Jacob.

- Spoko, i jeszcze raz, dzięki że się zgodziłeś.

            Pogrążeni w rozmowie nawet nie spodziewaliśmy się, że tak szybko dojdziemy na miejsce. Już z daleka było widać tłum uczniów napływających na teren szkoły. Przed bramą stało pełno studentów palących papierosy. Trawa była strasznie wydeptana, a na ziemi leżały same resztki petów. Jacob wypatrzył w tłumie Viktorie i odłączył się od nas.

- To, co widzimy się na lunchu? – Zapytałem reszty.

- Jasne. – Odpowiedział George i poszedł z Oliverem na pierwszą lekcję.

            Ja zajęcia zaczynałem od Matmy. Ten przedmiot lubiłem, nie sprawiał mi on kłopotów. Dzisiaj nauczyciel rozpoczął nowy dział i zapowiedział sprawdzian. Wszyscy tą wiadomość przyjęli z wielkim smutkiem. Jak mogło być inaczej? Lekcja leciała powoli a przede mną było jeszcze 5 lekcji! Na szczęście ostatnią lekcją był w-f i mieliśmy zagrać w piłkę nożną na dworze, pierwszy raz od kilku miesięcy.

            Nieoczekiwanie rozległ się dzwonek i wszyscy zerwali się na nogi i zaczęli wychodzić z klasy. Byłem już przy wyjściu, gdy zawołał mnie pan Singer.

- Dawid? Chciałbym z tobą porozmawiać. – Zapomniałem dodać, że Pan Singer jest też moim wychowawcą. Zawsze traktował mnie… specjalnie? Inaczej niż innych. Wiedział, przez co przeszedłem. Był już po trzydziestce. Włosów ubywało mu coraz szybciej. Ubrany jak zwykle w ten sam zielony sweter i brązowe sztruksy. Ta praca nie sprawiała mu przyjemności już od wielu lat.

- Słucham proszę pana. –Odpowiedziałem. Czego on chce?

- Nie wiem czy wiesz, ale za miesiąc jest wyjście szkolne do bardzo prestiżowego laboratorium…

- Tak wiem koledzy mi mówili.

- Jesteś… zdolnym chłopakiem. Bardzo bym chciał abyś poszedł razem z nami. – Aha ja zdolny? Z czego?

- Jasne, że pójdę proszę pana. Może być pan o mnie spokojny. Ta firma należy do mojego Ojca.

- Cieszę się, że idziesz. A teraz już uciekaj, bo spóźnisz się na następną lekcję. Co teraz masz?

- Biologię. – Odpowiedziałem ze znudzeniem. Nienawidzę tego przedmiotu.

- Więc leć już leć!

            Biologia nie była moją mocną stroną zwłaszcza, jeśli chodzi o dziedziczenie genów, które teraz przerabiamy. Nauczycielka wzięła mnie do zadania przy tablicy. Przy zadaniu pociłem się jak zawsze. Jakie to jest durne! I na co mi to cholerstwo?! Z pomocą klasy, która szeptała mi rozwiązanie jakoś dałem radę. Resztę lekcji przesiedziałem myśląc, co zjem na lunch i patrząc przez okno na boisko.

             Po dzwonku ruszyłem prosto w stronę stołówki. Wszedłem do środka i zobaczyłem, że moi przyjaciele już stoją w kolejce. Stanąłem obok nich. Pomieszczenie jak zwykle było zapełnione rozmawiającymi, i podekscytowanymi zbliżającym się weekendem ludźmi. Przyglądałem się im, dopóki ktoś mnie nie zagadnął.

- Co podać? – Zapytała kucharka.

- Poproszę kawałek pizzy i cole.

- Widzę dzisiaj skromniutko. – Zaśmiał się Jacob.

- A no tak. Nie mam ochoty na nic więcej. Bierz coś szybko i chodźmy, bo zaraz nie będzie gdzie usiąść. Znaleźliśmy miejsce w samym rogu stołówki i zabraliśmy się do jedzenia. Przypomniało mi się o urodzinach dziewczyny Jacoba. Co by chciała dostać?

- Jacob? – Zagadnąłem

- Cho? – Odpowiedział z zapchanymi ustami.

- Co Viktoria chciałaby dostać za prezent? – Zapytałem.

- Daj spokój. Przecież nie musisz jej nic dawać.. – Odpowiedział z uśmiechem.

- Wiem, wiem. Ale chcę.

- Kup jej po prostu jakieś kwiaty. Mówię ci to powinno wystarczyć, nie rób sobie kłopotu.

- Ok.

Resztę przerwy rozmawialiśmy o dzisiejszym w-f’ie. Oliver z Georg’em robili samoloty z serwetek i rzucali, ze śmiechem, nimi w jedzących ludzi. Kiedy zabrzmiał dzwonek, który uważam, jest stanowczo za głośny odezwał się Oliver:

- Dobra zbieramy się i widzimy na w-f’ie.

            Reszta lekcji przebiegała swoim normalnym powolnym tempem. Na Historii znów był temat o drugiej wojnie światowej. Lekcja była dosyć ciekawa. Lubię nauczycielkę od historii, umie dobrze opowiedzieć, co się działo w tamtych czasach. Czasami trafiają się nauczyciele, którzy nie mają pojęcia jak uczyć i tylko każą przepisywać książkę do zeszytu. Miałem przyjemność poznania takiej nauczycielki też od lekcji Historii. Uczyła mnie pierwszy semestr i na szczęście poszła na roczny urlop. Całe bite 5 miesięcy rozmawialiśmy o Paleolicie i Neolicie. Chyba wychowała się w tamtych czasach, że tak to uwielbiała. Następną lekcją był Angielski gdzie oglądaliśmy „Romea i Julię” Szekspira. Nauczyciel miał zamiar puścić nam wersję starszą czarno-białą, ale klasa zbuntowała się i odpalił wersję normalną tą z Leonardem DiCaprio. Przed ostatnią lekcją była jeszcze Chemia, której po prostu nienawidzę i nie sądzę, aby coś mi się z niej w życiu przydało. Rozwiązywaliśmy zadania, jedno z nich brzmiało tak:

„Napisz równanie reakcji zobojętniania kwasu fosforowego V zasadą sodową, w sposób cząsteczkowy, jonowy i jonowy skrócony.” Miałem ochotę się pociąć…

            W końcu na koniec dnia przyszła kolej na wychowanie fizyczne. Tak jak nauczyciel zapowiadał poszliśmy na dwór, aby rozegrać mecz piłki nożnej. Udało mi się być w drużynie razem z Jacobem, Oliverem i George’m. Rzadko się to zdarza, ponieważ razem jesteśmy bardzo zgraną drużyną, i wtedy inni mają problem z nami wygrać. Dawniej grywało się na dzielnicowych boiskach i ten rytm pozostał nam do dzisiaj. Klasa została podzielona na 5 drużyn po 4 osoby. Wygraliśmy wszystkie mecze i na koniec dostaliśmy ocenę. Bardzo lubię grać w nogę zwłaszcza jak jestem z kolegami w drużynie. Świetnie się między sobą porozumiewamy. W szatni jeszcze nie opadło podniecenie dzisiejszej lekcji i jeszcze w drodze do wyjścia rozmawialiśmy z przejęciem o rozegranych meczach. Kiedy wychodziliśmy ze szkoły w oddali zauważyłem Viktorię w towarzystwie dziewczyny, którą widziałem w metrze. Wiedziałem, że to musi być jedna z koleżanek dziewczyny Jacoba. Od razu zapytałem:

- Znacie tą dziewczynę, która rozmawia z Viktorią?

- Tak. To jest Katie. Katie Singer. – Odpowiedział Jacob

- Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że to jest córka Pana Singera? Nauczyciela matmy? Naszego wychowawcy?!

- Tak właśnie jest – zaśmiał się Jacob i od razu dodał – A co wpadła ci w oko?

- Ooo! Dawid widzę, że masz cel na jutrzejszą imprezę! – Zawołał zadowolony George.

Mruknąłem coś wymijająco. Cholera. Nogi miałem jak z waty.

            Kiedy przechodziliśmy obok nich, Jacob zagadał na chwilę do swojej dziewczyny, a ku mojemu zdziwieniu Katie zwróciła się do mnie:

- Dawid, tak? Jestem Katie. Bardzo dobrze grasz w piłkę. Widziałam twoją grę jak czekałam na Viktorię.

- Yyy… Tak? To znaczy… Dzięki. – Teraz nóg nie czułem w ogóle. Więc jednak to, że się do mnie uśmiechała w metrze nie było złudzeniem. Wryło mnie w ziemię, ale musiałem jakoś trzeźwo myśleć.

- Nie jesteś z tej szkoły prawda? Nigdy cię tutaj nie widziałem. A trudno cię nie zauważyć, – Co ja właśnie powiedziałem?

- Jestem ze szkoły z naprzeciwka.

- Będziesz na urodzinach Viktorii?

- Oh.. Pewnie, że tak – odpowiedziała z uśmiechem.

- Dawid chodź idziemy. Dawid? – Oliver wołał mnie z daleka. Koledzy dawno już poszli a ja zostałem sam na sam z Katie i nawet tego nie zauważyłem. Odwróciłem się żeby odkrzyknąć, że już idę i zwróciłem się do nowej koleżanki.

- Muszę lecieć. Do zobaczenia na imprezie.

- Tak. Do zobaczenia.

            Odwróciłem się i zacząłem biec jak szalony do kolegów, aby przegadać z nimi całą sytuację.

Całą drogę rozmawialiśmy, kogo jeszcze możemy spotkać na urodzinach. Czasami miewam złe dni. Właśnie takie miewałem od kilku tygodni. A może miesięcy? Teraz zauważyłem, że wychodzę na prostą i powinno być w porządku. Reszta dnia minęła bez przeszkód. Dobre samopoczucie trzymało się mnie jak rzep psiego ogona.

 

 

Na tym kończy się Rozdział pierwszy.